znalezione w sieci;
Rosja zaskoczona, że UE nie rozmawia w sprawie "tureckiego potoku" :)
Jak przyznał rosyjski minister energetyki Aleksander Nowak, przedstawiciele Unii Europejskiej nie kontaktowali się z Moskwą w sprawie infrastruktury potrzebnej do odbioru gazu, jaki popłynie "tureckim potokiem". Zaniepokojenie Rosjan jest zrozumiałe, bo bez umów z UE budowa kosztownego gazociągu nie ma sensu.
Gazociągiem omijającym od południa Ukrainę miał być „South Stream”. Po tym jednak jak Unia Europejska nie zgodziła się na specjalne traktowanie Rosjan, którzy chcieli zarządzać rurą, projekt upadł. W grudniu ubiegłego roku Rosja z niego zrezygnowała.
Zamiast tego postanowiła wybudować rurę po dnie Morza Czarnego i przez terytorium Turcji. Stamtąd gaz mógłby już trafiać także do krajów UE.
Tyle że to rozwiązanie jest mniej korzystne niż planowana budowa South Streamu. Po pierwsze jest droższe. Po drugie gaz transportowany byłby szlakiem przesuniętym na południe. A to oznacza potrzebę budowy dodatkowej infrastruktury gazowej jak i wyższy koszt (dłuższa trasa) transportu gazu.
Co więcej KE chciałaby, aby kraje UE zmniejszały zależność gazową od Rosji. Można to osiągnąć np. kupując gaz z Azerbejdżanu, a w przyszłości z Iranu i Turkmenistanu. A to oznaczałoby powstanie całkiem nowych szlaków przesyłowych. Nie wiadomo więc, czy „turecki potok” znajdzie aż tylu zwolenników, na ilu liczyła Rosja.
Stąd też zdziwienie Nowaka, brakiem odzewu ze strony UE. Zwłaszcza, że w najbliższym czasie spodziewane jest odebranie pozwoleń na prace projektowe i badawcze morskiej części tureckiego gazociągu.
Projekt gazociągu będzie zakładał zwiększające się zapotrzebowanie na gaz ziemny w obszarze Stambułu. W związku z tym ustalono, że wolumeny gazu dostarczane na turecko-grecką granicę będą wynosiły 47 mld m3 gazu. Przepustowość morskiej części gazociągu z Rosji do Turcji będzie wynosiła 63 mld m3 rocznie. Wstępna data zakończenia pierwszej linii planowana jest na grudzień 2016.
Czasu na podpisanie umów odbioru gazu jest wiec coraz mniej.